ROZMOWA Z JAKUBEM TYLMANEM, AUTOREM KSIĄŻEK DLA DZIECI WYDAWANYCH W WYDAWNICTWIE MARTEL, NAUCZYCIELEM, PEDAGOGIEM, INICJATOREM KONCEPCJI NOWOCZESNEGO SYSTEMU NAUCZANIA.
Katarzyna Dobrogowska, Wydawnictwo MARTEL: Właśnie ukazała się w Wydawnictwie MARTEL wzruszająca książka Pana autorstwa pt. „Miłość na czterech łapach”. Tym razem pochylił się Pan nad losem zwierząt w schroniskach. Co wpłynęło na ten wybór?
Jakub Tylman: ─ To bardzo potrzebny temat. Trzeba mówić dzieciom i młodzieży o tym, że istnieją takie miejsca i, co najważniejsze, wyjaśniać, dlaczego przebywają w nich zwierzęta. Po świętach bardzo duża część zwierząt trafia do schronisk i staje się ich mieszkańcami. Schroniska często w czasie przedświątecznym zamykają swoje bramy, by nie prowadzić tego typu adopcji zwierząt, które stały się prezentem i niechcianą niespodzianką. Chciałem też zobrazować dzieciom i młodzieży, że pracują tam wspaniali ludzie, wykonują cudowne rzeczy, aby zwierzętom żyło się lepiej. Bo doświadczyły ze strony człowieka bardzo dużo złego. Pracownicy schronisk są takimi aniołami, które sprawiają, że psiaki mogą o swoim losie choć na chwilę zapomnieć. Dlatego poruszyłem ten temat.
Podejmuje Pan niełatwe tematy, a Pana książki cieszą się dużym zainteresowaniem wśród dzieci i rodziców. Czy trudno było przekazać w „Misji Leona” idee freeganizmu, walczącego z konsumpcyjnym stylem życia i marnowaniem jedzenia?
─ Był taki okres w moim życiu, kiedy się nad tym mocno zastanawiałem. Dlaczego, kiedy wyrzuca się śmieci, widzi się wśród odpadków masę dobrego jedzenia? Uznałem, że ten świat nie zginie tylko wtedy, kiedy ci najmłodsi będą umieli kupować z głową, racjonalnie podchodzić do tematu żywności, wykorzystywać i przetwarzać wszystko, co jest możliwe. Dlatego poruszyłem ten temat i cieszę się, że spotkał się z fajnym przyjęciem wśród rodziców. W bardzo wielu listach pisali do mnie, że cudownie, iż się o tym mówi i pokazuje bohaterów uwikłanych w takie historie.
Nie boi się Pan wyzwań. W książce „Tymon w tarapatach” nawiązuje Pan do głośnego, tragicznego transportu tygrysów z Włoch do Rosji. Dzięki interwencji polskich zoologów udało się uratować większość zwierząt. Jaki był odzew ze strony Czytelników na tę publikację?
─ „Tymon w tarapatach” to temat bardzo mi bliski. Książka powstała na kanwie prawdziwej wyprawy, autentycznej historii. Ze wszystkimi uczniami i uczennicami naszej szkoły pojechaliśmy do hiszpańskiego Alicante, by zobaczyć, jak żyją porzucone, a raczej uratowane na granicy polsko-białoruskiej, tygrysy. Uratowało je poznańskie zoo, a potem przekazało do ośrodka AAP Adwokaci Zwierząt w hiszpańskim Alicante. To cudowne miejsce! Miejsce, które przywraca nadzieję na to, że zwierzęta, które doznały krzywdy, nauczą się żyć od nowa, blisko natury, skąpane w słońcu i w wodzie, która ich otacza. To dla nich istny raj. Wiem, co mówię, bo byłem. Nie wszyscy mają możliwość tam wejść, bo jest to ośrodek bardzo mocno strzeżony. Nam się udało jeszcze przed zamknięciem granic i ośrodka, z powodu pandemii. Odwiedziliśmy to miejsce i doświadczyliśmy wszystkiego, o czym w tej książce mówię. „Tymon w tarapatach” ma uświadamiać, że nie wszystkie zwierzęta żyjące na świecie, nawet jeśli o nich marzymy, mogą być nasze. Niektórym, nawet gdybyśmy bardzo chcieli, nie stworzymy odpowiednich warunków do życia. Są piękne, ale szczęśliwe będą tylko tam, gdzie zesłała je natura. Nie możemy wyrządzać im krzywdy tylko dlatego, że marzymy o tym, aby mieć je w domu. Cieszę się, że ta książka jest, naprawdę cieszę się, że powstała, i jestem głęboko poruszony faktem, że tak bardzo się spodobała.
Książka „Gustaw na lodzie” podejmuje temat topniejących lodowców, z kolei „Ogórek w podróży” zwraca uwagę na konieczność zachowania bezpieczeństwa na drodze i dbania o czystość powietrza. Czy trudno jest przełożyć społeczne, ekologiczne problemy na język dziecięcy i trafić z opowieścią do percepcji małego człowieka?
─ Wszystkie książki, które piszę, mają ważną społecznie tematykę, ale trudną. Książki, które mają nauczyć dzieci zachowania pożądanego, będą książkami trudnymi, z uwagi na to, że często w domu pewnych rzeczy się nie robi, albo w inny sposób. Przedszkolak czy uczeń wróci do domu i powie, że w takiej książce było inaczej i pani czy pan mówił nam, że tak powinniśmy robić. Więc książki są zawsze bardzo trudne, ale są też bardzo potrzebne. Chyba dzięki temu, że książki trafiają do polskich domów i cieszą się zainteresowaniem, zwłaszcza nauczycieli i pedagogów, łatwiej jest na przykładzie bajkowych, zwierzęcych bohaterów tłumaczyć niektóre tematy. To jest taki gotowy scenariusz na lekcję o ekologii. Kiedy odwiedzam przedszkola, szkoły czy biblioteki, często wykorzystuję moje książki i przeprowadzam z dziećmi żywą lekcję o ochronie środowiska. To cudowne, że to może się dziać. Cudowne i budujące jest też to, że coraz więcej dzieci dba o przyrodę. Niewyobrażalnie zmienia się też podejście do segregacji odpadów. Podczas spotkań z młodymi ludźmi widzę, że oni już to wszystko wiedzą i praktykują. To jest naprawdę cudowne i jak najbardziej ma sens.
Którą z Pana publikacji najmłodsze dzieci polubiły najbardziej?
─ W moim przekonaniu i odczuciu jest to pierwsza książka, „Gaja w opałach”. Moim zdaniem jest ona najbardziej rozpoznawalna i najbardziej utożsamiana ze mną. Dzieci ją lubią, choć jest smutna w wielu momentach, ale jak w każdej książce jest też fajny happy end. To ważna książka, bo kiedy dzieci zrozumieją, jak ważne w naszym życiu, środowisku, ekosystemie są pszczoły, to ten świat nie zginie. Dlatego bardzo się cieszę, że jest.
W książkach dla dzieci wybiera Pan formę wierszowaną. Czy ten rodzaj pisarstwa jest Panu bliższy? Czy rymy bardziej trafiają do najmłodszych Czytelników?
─ Ta forma jest mi bliższa, ponieważ dla najmłodszych czytelników jest najprostsza, najbardziej zrozumiała. To są krótkie teksty, bardzo mocno napakowane treścią ważnych rzeczy. Właśnie w tej formie trafiają najbliżej, najbardziej. To dla mnie ważne.
Wyróżniono Pana Nagrodą im. Janusza Korczaka, odznaczono Medalem Komisji Edukacji Narodowej, zwyciężył Pan w plebiscycie Radiowej Czwórki „Nieprzeciętni 2022” oraz „Osobowość Roku 2019” w województwie wielkopolskim, jest Pan również laureatem nagrody „Głosu Wielkopolskiego” w konkursie „Nauczyciel na medal”. Czy wyróżnienia wpłynęły na Pana życie i zwiększyły zasięg misji edukacyjnej?
─ Na pewno zwiększyły zasięgi misji edukacyjnej. Ale czy wpłynęły na moje życie? Pokazują mi, że droga, którą wybrałem, jest tą, którą powinienem iść. I to jest cudowne. Rok 2022 był dla mnie wyjątkowy ─ otrzymałem wszystkie najważniejsze nagrody, czy to Nagrodę Ireny Sendlerowej „Za naprawianie świata”, wyróżnienie Wielkopolski Nauczyciel Roku czy Nieprzeciętni 2022, zasłużony dla Wielkopolski, wyróżniony Nagrodą Janusza Korczaka – to wszystko za działania, które podejmuję dla dzieci i młodzieży. To za to, że staram się, aby edukacja była nowoczesna, fajna, kreatywna, blisko dzieci i młodzieży, aby szkoła była miejscem bardzo przyjaznym, do którego chce się chodzić i w którym dzieci się nie stresują. To cudowne, że udaje mi się to w tej przestrzeni, że mogę inspirować innych, a moje rozwiązania się sprawdzają. Szalenie się z tego cieszę, jest to dla mnie bardzo ważne, że poszło to w świat. Bardzo dużo nauczycieli pisze do mnie, radzi się w tych tematach, i to jest cudowne. Dzięki tym wyróżnieniom mogę docierać z misją zmiany, naprawiania jeszcze dalej, jeszcze głębiej, wszędzie, gdzie jest to potrzebne. Cieszę się z tego niesamowicie.
Zainicjował Pan ogólnopolską kampanię „Szkoły bez zadań domowych”. Jaki jest jej dalszy ciąg? Czy są szanse wprowadzenia tej propozycji w szkołach?
─ To jest cudna akcja, nad którą pracuję. Już setki szkół zrezygnowały z obowiązkowych zadań domowych, wybrały inne, alternatywne formy weryfikacji. To jest cudowne. Ten projekt funkcjonuje i dzięki nauczycielom, rodzicom i uczniom może odmieniać los polskiej szkoły, zmieniać go na lepsze, sprawiać, że dzieci są szczęśliwsze, a co za tym idzie szczęśliwsze są też rodziny pozbawione frustracji wynikających z codziennych obowiązkowych zadań. Pokazałem w tym projekcie, i nie tylko ja ─ masę badań to udowodniło, że obowiązkowe zadania domowe nie przekładają się na wyniki w nauce. Że można je śmiało, z powodzeniem zastąpić alternatywnymi formami, które się sprawdzą. Jestem zbudowany tym, że coraz więcej szkół rezygnuje z zadań domowych. Ale życzę sobie, aby było ich jeszcze więcej, aby lista szkół bez prac domowych rosła. To oczywiście potoczna nazwa ─ po prostu przemodelowaliśmy ten system. Zadania nie są obowiązkowe ani nie są oceniane, mają dłuższy termin ich wykonania. Rozwiązań jest naprawdę wiele, ale ważne, by zacząć coś zmieniać. Bo tylko ci, którzy są na dole systemu, mogą być sprawcami zmian, bez czekania na fajerwerki, rzeczy, które mogą nie nastąpić, i pewnie długo nie nastąpią. To my możemy mieć los w swoich rękach i go powoli zmieniać. To jest cudowne i cieszę się, że tak jest.
Wspomniał Pan w jednym z wywiadów, że nauczyciel w ciągu 10 minut lekcji wykonuje z dziećmi zadania domowe, dzięki czemu nie traci cennego czasu na sprawdzanie zeszytów. Co zyskuje uczeń?
─ O tym też chciałem powiedzieć. Nauczyciele często sprawdzają zadanie domowe, ale nie mają czasu na jakościową kontrolę, bo odbyłoby się to kosztem lekcji, zatem tylko patrzą, czy uczeń lub uczennica odrobili pracę domową, odkreślają, często też wpisują za nie ocenę ─ właśnie w ciągu 10 minut. Bo tyle to zajmuje czasu, jak pokazały badania. Warto po prostu zrobić z uczniami te prace, rozwiązać tyle, ile zdążymy ─ i będziemy mieli problem z głowy. Nie będziemy musieli zadać nic obowiązkowego, a ten czas wykorzystamy na wspólne przepracowanie tematu. Ktoś mógłby powiedzieć, że niektóre dzieci chciałyby to zadanie jednak wykonać. Jasne, że tak. Nikt nie zabrania im tego robić. Jestem ogromnym zwolennikiem, wręcz fanem tego, aby po każdej lekcji zapytać, kto chce dodatkowe zadanie. Kiedy je zrobi, może dostać superocenę. Ale niech ono będzie dla chętnych, bez znamiona obowiązkowości, by nie zmuszało dzieci do korzystania z innych form, np. odpisywania czy szukania odpowiedzi w Internecie. Ważne jest, by po prostu pracę zrobili ci, którzy mają taką potrzebę.
Mówi Pan głośno, że uczniowie mają prawo stanowić o sobie, zwłaszcza gdy pozwalają im na to rodzice. Tradycyjny system nauczania często piętnuje odmienność młodych ludzi – czy to w wyglądzie, czy sposobie bycia. W wywiadzie Agaty Młynarskiej „Agata Się Kręci”, przy okazji wsparcia Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, powiedział Pan, że rodzice pozwolili Panu malować świat kredkami według własnego wyboru. Czy ta samodzielność sprawiła, że dziś lepiej rozumie Pan młodzież, jej indywidualizm i wolność osobistą?
─ Tradycyjny system na pewno nie jest uszyty na miarę wszystkich. A ja bym chciał, żeby polska szkoła, polska edukacja była dla każdego, niezależnie od kolorów, które będzie reprezentował. Mówiąc o kolorach, mam na myśli kolor skóry i wszelkie różne inności, które mogą tego ucznia spotykać, to, kim się czuje, jak się czuje, jak chce się czuć. Chcę, żeby to nie miało absolutnie żadnego znaczenia, abyśmy potrafili kolorować polską szkołę wszystkimi kolorami świata, wszystkimi językami świata, a przede wszystkim wszystkimi językami miłości, które znamy. Abyśmy kochali i nie wykluczali, abyśmy potrafili być braćmi, tymi na dobre i na złe. Nie tylko tymi, którymi jesteśmy, kiedy trzeba komuś pomóc, ale takimi codziennymi. To jest szalenie ważne, przecież misją szkoły jest uczyć ludzi szacunku, miłości, zdobywania wiedzy, tego, aby potrafili w tym procesie nauczania być, trwać w nim. Musimy pamiętać, że świat nie zginie nigdy dzięki temu, że nauczymy dzieci odkrywania, kreatywności, myślenia, szukania, by oni też tworzyli przyszłość edukacji, odkrywali rzeczy nam nieznane. To uda się tylko wtedy, kiedy w szkole będą indywidualizm i wolność osobista, gdy nie będzie strachu, a będziemy się przyjaźnić i uczyć się w tej przyjaźni.
Wspomniał Pan w jednym z wywiadów, że największym problemem dzieci jest samotność przy komputerze, której często towarzyszy depresja. Jak wyprowadzić młodych ludzi z tego ślepego zaułku?
─ Mówiąc o świecie pełnym komputerów, Internetu i samotności, musimy wiedzieć, że jesteśmy osadzeni w czasach, kiedy telefon, smartfon i wszystkie urządzenia zastąpiły nam wiele rzeczy, z którymi my, dorośli, przyjaźniliśmy się w wieku szkolnym. Ale niestety takie są czasy i musimy się z tym pogodzić. Musimy być szalenie czujni, żeby dziecko się w tym świecie nie zagubiło, aby zawsze wiedziało, że my, dorośli, jesteśmy obok i że kiedy pobłądzi w tym świecie, bo to może się zdarzyć każdemu, by potrafiło o tę pomoc w porę poprosić. Aby się tego nie bało, co jest szalenie trudne. Relacja, którą budujemy, zarówno my, nauczyciele, jak i my jako rodzice z dziećmi, jest szalenie ważna, by dzieci nam ufały i wiedziały, że mają w nas swojego przyjaciela, któremu mogą o pewnych rzeczach powiedzieć. Ważne jest, by wypracować z dzieckiem, z uczniem, taką relację, aby w chwili jego słabości można było do niego dotrzeć i mu pomóc, gdy będzie tego potrzebować. Bo ile byśmy złego nie powiedzieli o świecie wirtualnym, to jest on szalenie ważny ze względu na wymiar edukacyjny. Narzędzia i technologie sprawiają, że nie stoimy w miejscu, a wręcz pędzimy do przodu i odkrywamy, zdobywamy świat w lepszej jakości, jeszcze lepszym wymiarze.
Uczniowie w Pana szkole mają szansę uczestniczyć w oryginalnych inicjatywach, np. wioskach edukacyjnych, niekonwencjonalnych inscenizacjach i korzystać z biblioteki całą dobę. Czy dla maluszków w przedszkolach, wśród których także są odbiorcy Pana książek, również wprowadza Pan nieszablonowe rozwiązania?
─ Jestem znany z wielu szalonych i oryginalnych, kreatywnych inicjatyw, wiosek edukacyjnych, niekonwencjonalnych inscenizacji czy projektów edukacyjnych. Ważne jest, aby wspólnie tworzyć, aby pokazywać światu i najmłodszym ludziom, że niemożliwe nie istnieje. Że jeśli sobie coś zaplanujemy, wymarzymy i bardzo będziemy chcieli to osiągnąć, to uda nam się to zrobić. To jest moja misja, aby pokazywać, że nie ma rzeczy niemożliwych i że tak naprawdę ogranicza nas tylko nasza wyobraźnia. Jeśli nauczymy się z niej korzystać i będziemy potrafili wyobrazić sobie rzeczy wyjątkowe, to znajdzie się przestrzeń, znajdą się ludzie, możliwości do tego, by prędzej czy później wcielić to w życie, zrealizować. To jest szalenie ważne, bo rozwija wyobraźnię. Chciałbym, by właśnie tego uczyli się młodzi ludzie, aby sięgać po te narzędzia, które są w nas, bo one są najcenniejsze, najwięcej znaczą. By nie zakopywać swoich pomysłów, wynalazków w głowie i nie mówić, że to jest głupie, nie będę tego robił, bo to nie wyjdzie. Absolutnie nie. Często te nieszablonowe rozwiązania mogą odkrywać nowe horyzonty, przecierać nowe szlaki i być ważną częścią elementu edukacyjnego.
Zdradzi Pan naszym Czytelnikom swoje hobby/pasje?
─ Ja uwielbiam, kocham wszystkich ludzi i kocham czerpać od nich inspiracje, energię, uwielbiam się z nimi spotykać. Poza tym lubię słuchać muzyki, bardzo przeróżnej, kocham teatr, musical. Ale uwielbiam też jeść słodkości, sam je robić, więc w wolnych chwilach tym się zajmuję. Czytam również książki. To są takie moje osobiste pasje i hobby.
Często mówi Pan, że niemożliwe nie istnieje. Czy to życiowe motto?
─ Tak, to jest moje motto, które będzie mi towarzyszyło do końca moich dni. Będę chciał nim zarażać i mówić o nim na głos innym, że niemożliwe nie istnieje i że wszyscy razem możemy pokolorować polską szkołę. Do czego zachęcam!